logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

XI Elegia pośmiertna

I zdało mi się, żem się nagle zbudził
Ze snu strasznego, co mię długo trudził.
Mickiewicz, „Widzenie”

I stało się – że umarłem: usnąłem.
A gdy rozwarłem oczy poprzez wieko
ujrzałem wysokie ściany w białym
nieruchomym świetle: prostokąt przestrzeni
przebijanej gradobiciem ziemi
i pochylone nade mną jak czarny
zamykający się kwiat kruche postaci.

I cisza jakby zamknięto mnie wewnątrz
przeźroczystego ołowiu. Ależ ja
żyję! Powietrza! – pomyślałem nagle
i lekko jak kalkomania co zsuwa się
z papieru i spławik gdy z wód wynurza
oddzieliłem od mrocznego bursztynu
ciała. Czysty niczym płomyk spirytusu

stanąłem po piersi w grobie. A świat–
–cmentarz wpłynął we mnie i wyświetlił
nieruchomym lustrem oddychającym
welonem monotonnego blasku. Nie
byłem niczym zdziwiony: Więc to już...
Odepchnąłem się dłońmi i wysunąłem
z ziemi. Byłem oddechem–widzeniem–i

–myślą. Jak kryształ na krawędziach grając
iskierkami błękitu spostrzegałem
poprzez duchowe ciało. Zamarznięte
światło dymiło z każdej rzeczy. Obok
siedząc na grobie dusza w czerni nad czarną
pochylała się Księgą. Znałem tę
kobietę. – Wypełniło się; czas odebrać

nagrodę – wypowiedziałem z uśmiechem
Sfinksa przeznaczone tylko dla mnie słowa.
I jak kamień opadający w odmęty
za przewodniczką podążyłem w głąb globu.
Wypełniały mnie przesuwające się
warstwy ziemi i czytałem w ciemności
jak we własnych oczach; nie, to nie był strach.

Aż w skalnym stanęliśmy korytarzu.
Ciemność wyświetlała obrazy męki;
mijałem ludzi pustych skazanych na
własną próżność: uwięzione w lustrach
twarze wiecznych aktorów. Gęstniała przestrzeń
w magnes ogromnej ściany szepczącej
przerażające samo siebie słowo: WY–

ROK! I stało się. Dotknąłem kurtyny
dłonią. Rozwarła się przepastna scena
a była wirującym lejem w który
sypał się jednostajny śnieg biernych dusz.
Nieskończoną głębię zamykała ostra
jak igła źrenica Księcia Nienawiści.
Przebity włócznią grozy – urodziłem się.