logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

V Elegia z podróży na wschód

Ilonie Urbanowicz

Odległy sierp horyzontu oddziela
równinę niskich chmur od wysokich traw.
Miasta–miasteczka–smutna–stolica – deszcz.
Poza oknami wagonu monotonny
balet brzóz, sosen i nie zżętych zbóż
odbiega i powraca jakby pociąg
z zachodu na wschód w przepastny wpadł wir.

I oto uśmiech Aurory: żelazne
szczęki tryumfalnej bramy wołają
Pokój! Mir! połykając pokorne
owieczki wagonów. Już za nami
bolesna jak Madonna blizna ziemi
i zasiekami oddzielone od siebie
jagody jarzębin i jałowców cień.

Po trzydziestu latach znów nad Niemnem.
Na wysokim brzegu jasne Grodno
milczeniem kościołów dzwoni poprzez huk
kół na moście. Zdumiony zmianą ziemi
w powietrze spostrzegam spokojne łodzie
na płowym piasku i wolny obrót wód.
I jak modlitwę słyszę oddech

przez łzy. Matko, czy wracasz mnie raz jeszcze
rodzić? Z nami w przeszłość przybyło niebo
i ziemia ta sama; tylko pszczoły
ruskiego języka inaczej składają
zgłosek pył. A jednak tak zbędny jestem
jakbym wchodził w wyświetlane światy
lub zdumiony zwiedzał własne–obce życie.

Pod kloszem bladego światła stygną
twarze, ulice i od nadmiaru żalu?
potulnieją barwy. Wokół gorzki blask
posiwiałej nadziei i pola, lasy,
jałowce pośród smukłych sosen. Żniwa
deszczu wśród samotnych kołchozowych pól.
I grząski sen: asfalt zmienia się w studnię

stłumionej pamięci? Świt. Krasnoarmiejcy
w zaścianku Łękiszki i mój ojciec
na dziesięć lat znikł. Zastrzelony stryj
i jego imię jak gołąb sfruwające
na moje poczęcie. Stygmaty, pieczęcie,
węzły i więzy. Przez łzy, śpiew, milczenie —
błyski obrazów jak w odległym stepie

pochód świec. Za oknami autobusu –
Raduń. I zastygł balet krajobrazów.
Ponad horyzont wiernych drzew jak ręce
wzniósł kamienne wieże kościół mego chrztu.
Kres to podróży na kresy? Pusto, chłód –
Podbiega dumne krukowisko krzyży
niemo głosząc rany zapomnianych imion.