logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

III Elegia wielkomiejska

Kazimierzowi Brakonieckiemu

Na biurku globus, słowniki i kościół
świętej Anny od księdza Jana, Pieta
di Michelangelo – za ażurową mgłą
smukłe listki, szkło i – dzwonią smugi zmierzchu?..
Gęstnieje dotyk koniuszków palców
ciszy i smukła jak sierpniowy powiew
noc oblewa się rumieńcem czerni.

Podnoszę znów znad kartki oczy: miasto
rozsypało światła i gasi echa
wołań. Czasami zaszumią kłosy
niezrozumiałych głosów – cyt! – cykady?
To senny szept odległych lądów...
Pohukiwanie sowy teraz czy —
Nagle otacza mnie łuna: cmentarz...

Czy może dolina rytualnych obrządków
przed czasem ostatecznym? Drga na szybach
czyśćcowe światło telewizorów; kobiety
zagłębiają się w wanny, by pośród potu
pogrążać mężczyzn. Stygnie twarzy wosk.
Pochylają się jak różdżka rożki
księżyca i snują się nici wróżby:

Wołania, wezwania, zaklęcia przez płacz
I zgrzytanie losu: płomyki słów
szumią jak zesłanie krwi do kopalni
siarki. Głosy, echa, pogłosy zeznań;
donosy, które gasi szloch. W tych sztolniach
ognia klęski i klątwy ginie diament
miłości, nadziei i wiary. Amen –

jak korona? Matko–Żydówko! Arko
rozbita na dnie pod falami chmur –
osłoń czyste oczy dzieci co świadczą
kim byliśmy i może będziemy. Gasną
ołtarze i komety, przysięgi – kamienie
u serc – topią nas w naszej krwi. Na łąki
jakie wybiec, u wodospadów klęczeć gdzie?...

Niech dotknie nas palec Pana i jak
wprowadził w ciało – tak wywiedzie z pustyni
pychy. Niechaj nie spadamy w sen i dzień
jako płonący z niemocy aniołowie
brunatnego buntu. Może ustanie
ten śmiech, ten bat, ten siwy sąd. Podziel się
z nami, Mistrzu, chlebem świtu i ciszy.

Znowu patrzę na zamknięty w kuli świat:
szumią w słownikach jego języki i
wśród kontynentów fale oceanów.
Ksiądz Twardowski rozsyła opłatki słów
nawet do chrząszczy rogatych dusz. A biała
Madonna z czułością nieśmiertelną tuli
Syna w którym płacze – Jerozolima.