logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

Pietrzak Waldemar

We wtorek, tuz po Święcie Zmartwychwstania Pańskiego odszedł nagle śp. WALDEMAR PIETRZAK.

Każda wiadomość o śmierci poraża, zwłaszcza o śmierci nagłej, niespodziewanej. Niespodziewanej? Przecież od momentu urodzenia wiadomo – to jedyne w życiu, co spotka nas na pewno. A jednak, czy dotyczy to osoby siedemnasto– czy siedemdziesięcioletniej poczucie zaskoczenia i straty jest zawsze dotkliwie bolesne. Zwłaszcza gdy umiera ktoś taki, jak Waldek. Miał już 70. lat, a emanował niesamowitą wręcz energią i entuzjazmem.

W „Solidarności” był od zawsze, a właściwie jeszcze dawniej. Przeciwko złu komunizmu działał bowiem od najmłodszych lat na różne sposoby w środowisku szkolnym, w wojsku i pracy (publikowanie tekstów patriotycznych i historycznych, informacje dla radia BBC, i Wolnej Europy). Już jako 16. latek został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa w Kościanie, w wojsku spotkały go represje ze strony Wydziału V. Polskie lata 1956, 1968, 1970, i 1976 były ważnymi etapami jego szczególnej, konsekwentnej działalności.

Wtedy pracował już w Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych (któremu pozostał wierny do emerytury). I tu właśnie, gdy wybuchło pamiętne lato 1980 roku, już na początku września organizował „Solidarność” i został przewodniczącym Komitetu Założycielskiego, a później pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Zakładowej.

Stan wojenny i następujące po nim lata zakazanej „Solidarności” zmotywowały Go do jeszcze intensywniejszego działania: w latach 1982 – 1988 organizator i przewodniczący Tajnej Komisji Zakładowej „S” w PRK-10 i członek krajowej komisji branżowej TKW PBK/PRK, prowadził jeden z największych w Poznaniu punktów kolportażu podziemnych wydawnictw i prasy, do której tez sam pisał informacje i artykuły okolicznościowe, był współzałożycielem, współredaktorem i współwydawcą miesięcznika „Solidarność podziemna PBK/PRK”. W latach 1983 – 1987 pełnił odpowiedzialną funkcję kuriera tajnego Tymczasowego Zarządu Regionu Wielkopolska – łącznika z Tymczasową Komisją Koordynacyjną w Gdańsku. W tym samym czasie co tydzień zajmował się kolportażem z Warszawy nielegalnej prasy i wydawnictw. Ludzie pamiętający tamte czasy doskonale wiedzą, jak wielkiej odwagi wymagały takie działania, jak każde z nich narażało Go wielokrotnie na niebezpieczeństwo represji. Narażał się na nie świadomie, konsekwentnie wierny swoim przekonaniom.

Ale i to nie wystarczało jego niewyczerpanej energii. Zaangażował się w najróżniejsze formy aktywności ówczesnego duszpasterstwa ludzi pracy, m. in. w Duszpasterstwie Ludzi Pracy Poznania przy kościele p.w. Matki Boskiej Bolesnej, był współinicjatorem i współorganizatorem Duszpasterstwa Kolejarzy Poznania przy kościele p.w. Najświętszego Zbawiciela, miał swój udział w inicjowaniu i organizowaniu ogólnopolskich pielgrzymek kolejarzy na Jasną Górę w dniu św. Katarzyny. Do dziś odbywają się doroczne pielgrzymki Pracowników Budownictwa Kolejowego do grobu ks. Jerzego Popiełuszki, organizowane przez Niego od 1986 roku.

Wreszcie, gdy w 1988 r. pojawiła się nieśmiała nadzieja na nową wiosnę „Solidarności”, Waldek był jednym z pierwszych inicjatorów reaktywowania Związku: w listopadzie założył w ZBK Komitet Organizacyjny „S”, który zarejestrował w Tymczasowym Zarządzie Regionu pod nr 19 (1 lutego 1989). Działał w Komisji Zakładowej, regionalnych i krajowych strukturach branżowych. A kiedy w 1993 r. przeszedł na emeryturę i przewodniczenie zakładowej „S” oddał w młodsze ręce, nadal radą i aktywną pomocą wspierał „swoją” Komisję Zakładową. Nigdy nie podkreślał swoich zasług, nigdy nie próbował ich zdyskontować. Ogromną radość sprawił mu jedyny bodaj wyraz uznania – gdy znalazł się w gronie odznaczonych z okazji 20. lecia „S” skromną odznaką „Zasłużony Działacz Kultury”. Jego ogromna religijność, przywiązanie do wartości chrześcijańskich zaowocowały zwiększeniem aktywności w organizacjach kościelnych: kontynuując działania z lat 80. w duszpasterstwach i pielgrzymkach „S”, był też czynny w Rodzinie Radia Maryja, w swojej parafii.

Tak wiele na jednego człowieka? Trudno było to sobie wyobrazić, patrząc na niewysokiego człowieka wiernie obecnego na każdej manifestacji, na wszystkich uroczystościach patriotycznych i rocznicowych w Poznaniu – w niebezpiecznych latach osiemdziesiątych i wtedy, gdy przychodziły tłumy, i później, gdy tylko garstka najwierniejszych. Był zawsze. Był też wszędzie, gdzie trzeba było pomocy.

Dopóki Bóg daje siły, trzeba działać, nieprawdaż? – mówił z błyskiem w jasnych oczach. I tylko zmęczone serce nie nadążało już za młodzieńczym zapałem.

Odchodzą tacy ludzie, ludzie-symbole, ludzie-opoki. Czy bez nich potrafimy zachować „Solidarność” taką samą?

ANNA NIEDZIELA

(Dodatek Solidarność, Głos Wielkopolski 19 kwietnia 2004: 12)

 

WSPOMNIENIE O MOIM MĘŻU WALDKU PIETRZAKU

Pisać o Waldku to zadanie trudne!

Waldek to bogata osobowość, a przede wszystkim jest tajemnicą, którą zna tylko Bóg, bo nawet sam człowiek siebie do końca nie zna. Waldek odszedł tak nagle, że Jego odejście było dla wszystkich wielkim zdziwieniem, ale z pewnością największym dla mnie, jak również dla Waldka.

Ileż to razy rozmawialiśmy na temat naszego przejścia do wieczności – to ja wybierałam się w tą podróż pierwsza. Walduś kochał życie. Kochał wszystko, co niosło życie z sobą. Kochał Boga, Ojczyznę, ludzi, zwierzęta, przyrodę a przede wszystkim dzieci. Świat był dla niego piękny i myśląc o pożegnaniu z tym światem, zawsze miał łzy w oczach.

Kochałam Go za tę miłość i pragnęłam, by żył jak najdłużej. Niestety serce Jego nie mogło dłużej bić! Przestało bić 13. 04. 2004, aby wiecznie bić w Królestwie Bożym. Odszedł od nas fizycznie. Nastała pustka, ból, smutek i powracające myśli – jak to? dlaczego? Jaka szkoda, że już nie powiem o tych różnych sprawach i o tym, że był mi bardzo bliski i kochany.

Ponieważ jest to tylko przejście do innego życia, to ufam, że wszystko wie i nadal jest z nami.

Wspólnie, jako małżeństwo przeżyliśmy 27 lat. Nasze małżeństwo, to przede wszystkim okres wielkich przemian społeczno-politycznych. Solidarność – stan wojenny – III Rzeczpospolita.

Waldek politycznie był kryształowym człowiekiem – mądrym politykiem.

Od młodzieńczych lat widział zło, zakłamanie komunistów i walczył z tym jak mógł. Nigdy nie należał do PZPR (ja również). Jak wybuchła Solidarność – podniósł się do lotu jak orzeł. Ach, jak On kochał Polskę! Oboje płakaliśmy mówiąc o naszej Ojczyźnie. Waldek mówił: „Mogę jeść chleb i popijać wodą, żeby tylko Polska była wolna”.

Od 1980. roku swej największej miłości – Ojczyźnie, poświęcał wszystko: zdrowie, czas, pieniądze. Z domu wychodził rano, wracał wieczorem. Czas się nie liczył.

Stan wojenny był strasznym ciosem dla Ojczyzny i dla każdego, kto kocha Polskę. Waldek był wściekły, ale nie zniechęcił się w walce o wolność. Wtedy Jego poświęcenie sięgało zenitu.

Jako kurier jeździł po całej Polsce, m. in. do Warszawy, Gdańska, Szczecina, Wrocławia, Krakowa, Kielc, Łodzi, Lublina, dźwigając przy tym ciężary nie do udźwignięcia. Głodny, zziębnięty, zmęczony wykańczał swoje zdrowie. Uważał, że Jego wysiłek w porównaniu do tych, którzy cierpieli podczas II wojny światowej służąc Ojczyźnie jest bardzo mały.

Ten trudny okres stanu wojennego przeżył dzięki modlitwom. W sposób szczególny opiekował się nim śp. ksiądz Jerzy Popiełuszko. Miał na to dziesiątki dowodów. Rewizja esbeków w naszym domu też była na to dowodem.

Byłam sama w domu, gdy przyszli. Było ich trzech. Nieustannie modliłam się, oddając wszystko Bogu. Nie rozrzucili naszych książek, których było bardzo dużo w pokoju Waldka. Zabrali tylko kilka pozycji o księdzu Jerzym. Waldek był wtedy „w terenie”, a kiedy wrócił okazało się, że matryce drukarskie z poprzedniego dnia leżały na oknie w Jego pokoju! Gdyby znaleźli te matryce, to aresztowanie byłoby pewne, a tak skończyło się na przesłuchaniu – dzięki Panu Bogu. Zawsze bałam się by Go nie aresztowano, bo wiadomo, że z tym łączyła się ogromna agresja milicji.

Sytuacji „bardzo trudnych” było bardzo wiele, ponieważ uczestniczyliśmy we wszystkich „zakazanych” nabożeństwach za Ojczyznę, we wszystkich manifestacjach i tajnych spotkaniach.
Waldek był odważny, zawsze w pierwszym szeregu, zawsze cudem wracał do domu. I za te szczęśliwe powroty dziękowaliśmy Panu Bogu, bo Waldek nie poddałby się biernie katowaniu! Przy nierównych siłach by Go zakatowano, a tak doczekał się III Rzeczypospolitej. Nadszedł piękny okres wolności. Zniszczone zdrowie nie pozwalało już na podejmowanie wielkich zadań. Waldek trał w Solidarności walcząc o Polskę, o swój zakład PRK (Przedsiębiorstwo Robót Komunikacyjnych), o każdego człowieka. Kiedy przeszedł na wcześniejszą emeryturę, bezinteresownie chodził do PRK, do Zarządu Regionu „S”, by wszystkiego dopilnować. Losy Ojczyzny i ludzi walczących o wolność zaczęły toczyć się nie po tych wymarzonych torach. Waldek na taki stan rzeczy wściekał się ze łzami w oczach mówiąc, że „nie za takie zmiany poświęcał życie”. Podzielałam Jego opinie, byłam wiernym słuchaczem, ale niewiele mogliśmy zmienić – strasznie boli zmarnowany trud. W naszych sercach była jednak iskierka nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone!

Walduś to nie tylko działacz społeczny, to człowiek o różnych wielkich zdolnościach. Z wykształcenia był technikiem budowlanym, ponieważ z młodzieńczego kaprysu nie podjął studiów będąc bardzo dobrym uczniem. Był wyróżniającym się racjonalizatorem i wspaniałym kierownikiem budów w PRK- Poznań. Umiał patrzeć na ludzi i pomagał im na wiele różnych sposobów.

Od młodzieńczych lat, przez całe życie czytał wiele książek. Kupował prawie każdą nową, dobrą książkę. Prenumerował wiele tytułów prasowych – przede wszystkim katolickich. Jego bogactwem były książki i gazety. Miał talent dziennikarski, niespotykaną pamięć, lekkość wypowiadania się, kojarzenia faktów i ludzi. Kochał kino, znał mnóstwo filmów, wielu sławnych aktorów. Był wnikliwym krytykiem filmowym. Często mówił o sobie: „mnie wychowały dobre filmy”. Kolekcjonował wszystko, co wydała Solidarność, ale życia zabrakło Jemu na uporządkowanie tych zbiorów. Dla siebie nigdy nie miał czasu. Kochał historię, wciąż na nowo przeżywał II wojnę światową. Tamte wydarzenia i ludzie byli Jemu bardzo bliscy. Ileż łez wylał oglądając filmy, czytając książki, słuchając wypowiedzi o tych, którzy zginęli w czasie wojny: w Powstaniu Warszawskim, w obozach, w łagrach. Wciąż czuł się ich dłużnikiem.
Interesował się szczegółowo sportem. Jego ulubione dyscypliny to żużel, piłka nożna, lekkoatletyka. Zawsze ładnie grał na organkach.

Miał złote, wrażliwe serce!

Sam miał bardzo niewiele, zwłaszcza przez ostatnie 24 lata, ale pomagał każdemu, kogo spotkał, kto potrzebował pomocy. Często oddawał „ostatni grosz” i kromkę chleba. Swą wrażliwość na biedę i miłość rozszerzył troszcząc się o zwierzęta, szczególnie przez ostatnie 11 lat. Od kiedy straciliśmy psa Dianę, na działce w Sławie Wlkp., znalazły się koty. Same przyszły – i tak to się zaczęło! Walduś karmił w Sławie (i nie tylko) bezdomne psy i koty, a kotów było dużo! W okresie wiosna – lato około 15, a jesienią i zimą było ich blisko 30!

To było piękne! Koty kochały Go, znały, czuły Jego obecność, słysząc z daleka wybiegały na polanę (szkoda że nie mam zdjęć) a ich Pan dźwigał dla nich jedzenie, mleko i żałował – „co z wami będzie kiedy mnie zabraknie!”

I zabrakło Go.

A ja fizycznie, ze względu na zdrowie, nie jestem w stanie tak często jeździć i karmić „ulubione kotki”. Jeżdżę, robię dużo, ale to już nie to! A kotki są biedne, wychudzone. Jest ich coraz mniej. Koty są przemiłe, pożyteczne, ale obojętność ludzi jest przerażająca.

W życiu jest bardzo dużo ważnych spraw, wydarzeń, w których uczestniczymy, ale najważniejsza jest MIŁOŚĆ. Serce Waldka nie było wypełnione „ckliwą” miłością, ale „miłosierną miłością”, popartą czynami. I ta miłość otworzyła mu bramy Niebios.

W ostatnim dniu swego życia pojechał, aby nakarmić kotki i dać prezenty świąteczne biednym ludziom mieszkającym w Sławie. Był to pierwszy dzień po Wielkanocy – 13. 04. 2004. Źle się czuł, ale od dawna wciąż źle się czuł. W czasie Świąt narzekał na żołądek, ale nie na serce. Nie przypuszczał, że tym razem to serce nie wytrzyma.

Wracając do domu minął sąsiadów, kłaniając się im. Szedł bardzo wolno, myśleli, że ze względu na piękną, słoneczną pogodę. Musiał się czuć bardzo źle, zapewne myślał, że i tym razem ten zły stan minie. Nie prosił o pomoc. Szedł dalej, spoglądając wokoło pożegnał swoje ulubione miejsce na ziemi. Uszedł blisko 20 metrów i upadł na ścieżkę, ale sąsiedzi już tego nie widzieli – przesłaniały Go drzewa.

Było około godziny 15. Leżał, bez pomocy 1,5 godziny, gdy Go zauważono, już nie żył.

Umarł w Godzinie Miłosierdzia i w V dzień nowenny do Miłosierdzia Bożego. Ja i córka Dorotka w tym czasie trwałyśmy w modlitwie. Ja w domu, Dorotka w kościele.

Waldek odszedł zjednoczony z Bogiem. Był również człowiekiem modlitwy. Przez ostatnie 10 lat codziennie był na Mszy Świętej i przyjmował Pana Jezusa do swego serca. Należał również do „Róży” męskiej w parafii. Modlił się na ulicy, w autobusie, w pociągu. Codziennie trwał w modlitwie.

Smutne i trudne dla nas było Jego odejście, ale piękne dla Waldka.

A w naszych sercach żyje i żyć będzie...

TERESA PIETRZAK
(Almanach 2005, 3:6 Oficyna Leonard)
Poznań, dnia 22. 09. 2005