logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

Maciej Frankiewicz - wspomnienia po latach

Zdobycie powielaczy z punktu napraw w Lesznie, latem 1983 roku, z powodu nadzwyczajnych zdolności krasomówczych jednego z kolegów, zakończyło się m.in. moim aresztowaniem. Jako że sprawa dotyczyła innego województwa, po aresztowaniu przez poznańskich funkcjonariuszy SB zostałem, w komendzie przy Kochanowskiego, przekazany konwojowi z Leszna. Podczas procedury przekazywania w pokoju przesłuchań, poznańscy ubecy żartowali sobie z kolegów z prowincji „tylko uwżajcie żeby wam nie uciekł”. „Bez obaw, nam się nie wywinie”- padły zapewnienia. Pewnie przy okazji, jako że siedząc na krześle miałem ręce skute kajdankami z tyłu za plecami, kilkakrotnie otrzymałem ciosy pięścią w twarz, także leżąc już na podłodze. Po dłuższej chwili takiej 'zabawy' leszczyńscy nadgorliwcy zostali powstrzymani przez funkcjonariuszy z Poznania. Zapewne ci poznańscy obawiali się, że kapiąca mi z nosa i ust krew, pobrudzi ich służbowe pomieszczenie.

Po dwóch tygodniach udało mi się uciec z leszczyńskiego aresztu. Wówczas, nie wiedzący o tym mój ojciec przeżył niecodzienną wizytę funkcjonariuszy SB z Poznania. „Czy jest Pana syn?”- padło pytanie, stojących w drzwiach funkcjonariuszy. „Przecież został przez was aresztowany i jest w areszcie w Lesznie”- odpowiedział, zgodnie z wiedzą, ojciec. „Może jest, może nie jest...” odpowiedział z figlarnym uśmieszkiem jeden z funkcjonariuszy. Wydaje się, że niepowodzenie kolegów po fachu należało do zdarzeń przynoszących pracownikom SB największą satysfakcję. No cóż, każdy ma taką satysfakcję, na jaką zasługuje.

Piwnica w 'desce' na Osiedlu Kosmonautów była wygodnym miejscem gromadzenia i przekazywania materiałów. Kiedyś, chyba w 1988 roku, pojechałem odebrać z niej dwie torby z numerami bodajże 'Czasu'. Na zewnątrz, w trakcie załadunku trefnego materiału do malucha, podszedł do mnie mężczyzna, pytając o godzinę. W pewnej chwili chwycił mnie za rękę a zza narożnika budynku zaczęło biec do mnie dwóch funkcjonariuszy. Cóż było robić- razem z kawałkiem rękawa wsiadłem do samochodu, zdołałem zapalić silnik i ruszyć z miejsca. Pechowy funkcjonariusz SB uwiesił się na drzwiach malucha pokazując wszem i wobec swe poświęcenie i odwagę. Niestety, po włączeniu drugiego biegu krok zrobił mu się nieco nierówny... Zapewne, oglądając filmy akcji zapomniał o bajce z misiem Yogi, który przebierał nogami prędzej od światła. Zabezpieczony przez SB cały teren pozostawił mi jedyną drogę ucieczki, prawdę mówiąc, nieco wyboistą. Schody parkowe nie stanowią najlepszej nawierzchni dla maluchów, jestem o tym najzupełniej przekonany. Nieco lepiej już było na spacerowych alejkach, chociaż nie wszyscy mieszkańcy byli przekonani co do słuszności nowej drogi wyjazdu z osiedla... Oczywiście, jak przez te wszystkie lata, cała frustracja SB skupiła się na moim ojcu, do którego przybiegli sb-cy z informacją, że „..syn przejechał funkcjonariusza. Tym razem może się Pan z nim pożegnać(...)”. Oj, ta potrzeba kompensacji po niepowodzeniach... Niejeden psycholog obronił o niej dysertację, a literatury napisano zapewne całe morze.

Wizyta Ojca Świętego w 1983 roku była dla wszystkich Polaków wielkim wydarzeniem. Tak bardzo pragnęliśmy wolności której symbolem była Solidarność z lat 1980-81 a tak doszczętnie ją chciano zniszczyć, odebrać nam wszelką nadzieję. I, jakby na przekór temu wszystkiemu, przyjechał do nas Karol Wojtyła – Jan Paweł II, który swe umiłowanie do Ojczyzny zaświadczał całym swoim życiem. Jako że, jak zazwyczaj się ukrywałem, po którejś tam ucieczce, nie wychodziłem zbyt często z mieszkania. No, ale takiej okazji nie można było pominąć. Postanowiłem wmieszać się w tłum rodaków witających Papieża – Polaka, chociaż z moim wzrostem, metr dziewięćdziesiąt osiem, nie wiem czy byłem niedostrzegalny.. Traf chciał, że po pewnym czasie zostałem zauważony przez tajniaka z SB. Razem z dwoma milicjantami zaciągnęli mnie do progu służbowej 'Nysy', mimo wbijania przeze mnie nóg w ziemię. Próba wciągnięcia mnie do samochodu musiała wyglądać nieco atrakcyjnie, sądząc po wianuszku przyglądających się gapiów: trzech mężczyzn będących w środku nie mogło mnie przeciągnąć za ręce, gdyż byłem zaparty piętą o krawężnik. Żaden z nich na szczęście nie pomyślał o tym, że można mi było podnieść nogę- jedyny punkt zaparcia. Brak zderzeń szarych komórek w głowach funkcjonariuszy miewał jednak swoje dobre strony. Chociaż czasami można było pomysleć, że posiadali tylko po jednej.

Ucieczka po przejeździe samochodu z Ojcem Świętym trwała dłuższą „chwilę”: Zamenhofa, Majakowskiego, w poprzek Malty. Nie to żebym chodził po wodzie - zbiornik był pusty z powodu oczyszczania dna...

Maciej Frankiewicz