logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

Maciej Frankiewicz - twórca SW z Poznaniu

Byłem twórcą Poznańskiego Oddziału Solidarności Walczącej.

O szaleństwie niemiłosiernie nam panującego systemu socjalistycznego właściwie nikt nie potrzebował dyskutować. O sprawach politycznych ekonomicznych i gospodarczych można napisać całe tomy.. Trafnie to oddał jeden z dowcipów: „Talibowie w Afganistanie postanowili zabić wszystkich komunistów i fryzjerów". Natychmiastową reakcją słuchacza było pytanie „a dlaczego fryzjerów?” O komunistów jakoś nikt się nie dopytywał..

W trakcie „złotego okresu wolności”, 16 miesięcy istnienia NSZZ Solidarność tak jak wielu studentów Politechniki Poznańskiej zapisałem się do uczelnianego związku NZS. Celem zrzeszenia studentów nie była jednak walka o niepodległość lecz egzystencjalne sprawy studentów na uczelniach. Jako wolontariusz działałem przy Zarządzie Regionu NSZZ Solidarność oficjalnie wykonując napisy o potrzebie dostępu związku do środków masowego przekazu („środków masowego rażenia” jak je wówczas nazywaliśmy). Równolegle, nijako ‘nieoficjalnie’ wykonywałem napisy ośmieszające rządzącą klasę panującą, nomenklaturę PZPR oraz o treści niepodległościowej np. wzywające do wolnych wyborów do sejmu. Stan wojenny przywitał mnie aresztowaniem i osadzeniem wraz z innymi „wrogami ludu” w obozie internowanych w więzieniu w Gębarzewie koło Gniezna.

Po raz pierwszy byłem internowany 26.01.1982 r. Po miesiącu udało mi się uciec i zacząć działać. 13.02.1982 r. odbyła się w Poznaniu pierwsza duża manifestacja a moim zdaniem palącą wówczas potrzebą było zorganizowanie jeszcze większej manifestacji. W tamtym dniu, podczas tej manifestacji został zabity chłopiec. Po tym wydarzeniu podziemie poznańskiej „Solidarności” zastanawiało się, co zrobić, aby nie dopuścić do manifestacji 13.03.1982 r.

Trafiłem na peryferia „Obserwatora Wlkp.” o proweniencji solidarnościowo-intelektualnej. Wiedziałem, że TZR „S” kolportował ulotki nawołujące do przyjścia pod pomnik, byłem świadkiem takich rozmów. Później okazało się, że na mieście pokazały się ulotki z różnymi godzinami (12.00, 15.00, 18.00), TZR „S” miał plany przeciwdziałania.

Według ‘statecznych opozycjonistów’ byłem wariatem, radykałem. Próbowałem coś robić na własną rękę. Szukałem grup, grupek, robiliśmy akcje w biały dzień, np. pisaliśmy na murach miasta „Solidarność żyje”, włamaliśmy się do jednego z biur i zabraliśmy powielacz i maszynę do pisania (powielacz przekazałem podziemnej „Solidarności”). Kolportowaliśmy poznański „Tygodnik Wojenny”.

15.06.1982 r. zgłosiłem się na UB i do Gębarzewa z powrotem – bezsens codzienności, strajki ludzi, wyrzucanie opozycjonistów z Warszawy. Wtedy jeszcze nie pomyślałem o tym, że trzeba zorganizować własną organizację. W lipcu 1982 r. zostałem zwolniony. Po wyjściu zająłem się nurtem działań solidarnościowych. Organizowałem akcje druku i kolportażu ulotek. Ponownie aresztowany zostałem dnia 26.08.1982 r. Od listopada 1982 r. wiedziałem, że nową organizację trzeba budować od podstaw. TZR nie była organizacją radykalną, natomiast w ulotkach SW jasno można było wyczytać, że z tym systemem trzeba po prostu walczyć.

Od listopada 1982 r. ukrywałem się, wówczas po raz kolejny uciekłem z więzienia, gdyż chciałem coś robić. Wiedziałem, że środowisko poznańskiej Solidarności nie chce ze mną współpracować. Uważali, że narażę ich na niebezpieczeństwo, ponieważ oni byli świetnie zakonspirowani... (pismo „Solidarności” wpadło 20.12.1982 r. z Pałubickim na czele. I wtedy okazało się, że wcale nie byli tak dobrze zakonspirowani).

Ukrywałem się u Anny i Rafała Grupińskich, którzy byli najpierw zaangażowani w piśmie obserwator Wielkopolski, potem już w „SW”. Dzięki ich kontaktom otrzymaliśmy latem 1986 r. 5-6 tys. dolarów.

Podczas mojego ukrywania się zimą 1982/83 r. do Poznania zaczęły dochodzić pierwsze pisma SW poprzez Grzegorza Schetynę, który przywoził dużo „ZDnD”. Pisma te odpowiadały mi, podobnie jak miesięcznik „Niepodległość”. Dokonaliśmy kolejnych włamań i ukradliśmy powielacze i maszyny do pisania. TRZ to było pewne środowisko nie takie jak RKS.

Po raz pierwszy do Wrocławia przyjechałem w kwietniu 1983 r. przy pomocy G. Schetyny- już wtedy byłem zainteresowany działalnością Solidarności Walczącej.

Pierwszego maja zostałem ponownie aresztowany, ale tym razem przypadkowo, podczas manifestacji. Miałem wtedy przy sobie fałszywy dowód osobisty, odsiedziałem 48 godzin i zostałem wypuszczony. Uff! Jakich to rzeczy człowiek musi w życiu doświadczyć!:)

Na początku sierpnia 1983 r. włamaliśmy się w Lesznie do Zakładu Naprawy Maszyn Biurowych Predom-ORG. Wynieśliśmy wtedy 5 powielaczy i kilka elektrycznych maszyn do pisania, które trafiły do: Leszna, Gorzowa, Wrocławia (dla „S”), a w Poznaniu zostawiłem dwa powielacze i maszynę do pisania. W sierpniu 1983 r. było już w Poznaniu po amnestii tak, że nasza akcja, jak się później okazało, nie była nią objęta..

Wcześniej, w lipcu i w sierpniu odbyły się dwa spotkania z człowiekiem, który stał na pograniczu działalności SW i RKS-u. Poruszaliśmy na tych spotkaniach kwestię powstania Poznańskiego Oddziału SW. Człowiek ten powiedział mi o przysiędze i dał mi jej treść, z nim też umówiłem się na przekazywanie prasy.

Pierwszy egzemplarz „SW OP” został wydany 15.09.1983 r. Był on robiony na podstawie „Naszej Wizytówki”. Na początku współpracowały ze mną trzy osoby (Jadwiga Sulikowska, Szymon Jabłoński i Szymon Łukasiewicz), większość osób, przez które szedł kolportaż, nie wiedziały kto to robi.

Pierwszy numer „SW” miał 4 strony, był formatu A-5, kosztował 5-zł. Drukowaliśmy go na ramce, nakład 4000 egzemplarzy, ukazywał się co dwa tygodnie, kolportowaliśmy różnymi kanałami. Z pieniędzy, które otrzymywaliśmy za to, drukowaliśmy następne numery „SW OP”. Pierwsze pieniądze z Wrocławia na naszą działalność otrzymaliśmy w listopadzie 1983 r., przy okazji składania przysięgi.

W redagowaniu pierwszych numerów dwutygodnika SW pomagali mi Jadwiga Sulikowska i Krzysztof Stasiewski; w pierwszym numerze ukazała się informacja o powstaniu Poznańskiego Oddziału SW. W następnych numerach drukowaliśmy komentarze oraz wezwania do manifestacji na rocznice. Już w którymś z pierwszych numerów krytykowano pomysł TZR za podnoszenie idei porozumienia z władzą. Samego TZR-u staraliśmy się jednak nie atakować. Od ok. 4-5 numeru samodzielnie pełniłem funkcję redaktora dwutygodnika SW podpisując się pseudonimem Stefan Bobrowski a w redakcji (autorami artykułów) byli: Szymon Jabłoński, Szymon Łukasiewicz, Jerzy Fiećko, Włodzimierz Filipek, Marian Dźwinel, Lech Dymarski, Rafał Grupiński.

Od początku swej działalności podpisywałem się pseudonimem „Stefan Bobrowski” – był to pseudonim przechodni. Do 1986 r. SB nie wiedziała, kim jest ów Stefan Bobrowski (podczas aresztowania mnie w czerwcu 1985 r. na „zewnątrz” nadal działał Stefan Bobrowski, w 1986 r. wiele osób przesłuchiwano, zarzucając im, że działali pod tym pseudonimem. Oznaczało to, że SB nie wie, kto nim jest). Po amnestii 1986 r. ludzie zaczynali mówić prawdę.

W listopadzie 1983 r. poprosiłem przez kuriera o spotkanie z kierownictwem SW (pojechałem z Szymonem Łukasiewiczem). Na spotkaniu we Wrocławiu zostaliśmy zaprzysiężeni. Odbyła się pogadanka ideologiczna, instruktaż, dostaliśmy 30.000 zł., ustaliliśmy stałe kontakty i łączność awaryjną.

Redagowałem pismo „SW OP”, organizowałem druk, kolportaż, przekazywałem informacje z Poznania, organizowałem radio, nasza struktura dość szybko się rozrastała. Była to struktura, w której było około kilkunastu osób. Z 50-60% wartości „SW OP” wracało około 10.000 zł. Postawiliśmy na druk kalendarzy: w 1983 r. kalendarze „SW” na rok 1984. Wydrukowaliśmy ich około 20.000 egzemplarzy, sprzedawaliśmy je po 100 zł. i przyniosło to nam dość duże pieniądze. Operację taką powtarzaliśmy zawsze przed Nowym Rokiem, ale nigdy potem nie drukowaliśmy już tak dużo.

Od 7. numeru pisma przeszliśmy na powielacz (jeden z ukradzionych w Lesznie). Miało to swoje dobre i złe strony- ramka była bezgłośna..

W 1983/84 r. zostało zaprzysiężonych 10 osób, które tworzyły trzon SW OP do końca jej działalności. Byli to m.in.: Szymon Jabłoński, Szymon Łukasiewicz, ja. Obaj poprzedni mieli prawo do używania pseudonimu „Stefan Bobrowski”.

Od 1984 r. „SW OP” stale się rozrastała, chociaż zaczęliśmy zwracać coraz większą uwagę na jakość, nie na ilość. Wiosną 1984 r. współpracowało z nami około 20-30 osób i cała nasza działalność kręciła się wokół tych osób najbardziej zaangażowanych. Wokół nich było zaangażowanych następnych 20-30 osób.

„SW OP” kolportowaliśmy w ten sposób, że rozwoziliśmy po 50, 100 i 200 sztuk w różne punkty (chodziło o bezpieczeństwo) i drobny kolportaż odbywał się już poza wewnętrzną strukturą SW. Ściśle przestrzegaliśmy konspiracji. Poza Grupińskimi i jeszcze trzema osobami nikt nie wiedział, kto to jest Stefan Bobrowski. Dopiero w latach 1986/87 zaczęło wychodzić na jaw, że jestem mocno związany z organizacją SW i to, że Stefan Bobrowski to ja. Ja sam nie miałem zbyt szerokich kontaktów.

W środowisku poznańskim chodziły pogłoski, że SW to SB-cy, dlatego, że podczas spotkań ZR Poznań, TZR i OW nikt nie wiedział, kto należy do tej organizacji.

Celowo nie kontaktowałem się ze zbyt dużą ilością osób. Zarzucano mi, że pismo jest pisane złym stylem, a nie, że jest zbyt radykalne oraz to, że numery pisma były w połowie nieczytelne.

Wielu ludzi traktowało SW jako radykalniejszą część „S”, a nie jako osobną organizację.

Duża ilość pieniędzy z wydawania pisma wracała, za pozostałą część najczęściej kolporterzy płacili z własnej kieszeni.. W 1984 r. mieliśmy około 30-40 punktów obsługiwanych przez kilka osób. Organizacyjnie funkcjonowało to bardzo dobrze. W czerwcu 1984 r. przeszliśmy na sitodruk.

Byłem aresztowany w kwietniu 1984 r. Siedziałem w areszcie w Lesznie. Uciekłem stamtąd przy nadarzającej się sposobności i ukrywałem się do amnestii w 1984 r.

Na początku mieliśmy tylko jedną drukarnię, po przejściu na sito uruchomiliśmy trzy i dwie dodatkowe: jedną, gdzie drukowano „Czas kultury” oraz jedną, gdzie drukowano kalendarze i znaczki. W czerwcu 1984 r. wydaliśmy pierwszą książkę, był to tomik wierszy Grupińskiego „W ziemi cieniach” (500 egz.). Każda drukarnia sama odpowiadała za swoją pracę, kolportaż. Każda dostawała kliszę i sama drukowała w 1,5 do 2 tys. egzemplarzy. Każda miała 15-20 autonomicznych własnych punktów kolportażu. Kontakt z drukarniami był tylko w jedną stronę – od kierownictwa do drukarń. Ja głównie przez ten cały czas redagowałem pismo. Z kolporterami staraliśmy się mieć jak najmniej kontaktów, mimo że byli oni zaprzysiężeni.

W SW OP nie było działaczy sprzed 13.12.1981 r., więc po amnestii 1984 r. nie było ujawnień. Takie przypadki były ciągle – ujawnienie się, ale nie sypanie wszystkich ludzi.

Po raz pierwszy spotkałem się z Kornelem Morawieckim w lipcu 1984 r. Zostałem wezwany razem z Leszkiem Dymarskim, który wcześniej pisał do SW. Na tym spotkaniu był również Andrzej Zarach. Kornel Morawiecki był zaskoczony, że SW OP tak sprawnie działa, a ja byłem zaskoczony faktem, że Kornel Morawiecki o tym nie wiedział. Od tego czasu brałem udział w zebraniach Komitetu Wykonawczego SW. Zebrania te rozpoczęły się jesienią 1984 r. Spotykaliśmy się mniej więcej co dwa miesiące w składzie: Morawiecki, Zarach, Kopaczewski, Bugajski, Kubasiewicz (która ściągnęła Kołodzieja), ja. Na tych spotkaniach decydowano o linii najbliższej, o manifestacjach itp. Spotkania te miały raczej charakter dyskusyjny, nie narzucano nam na nich jakichkolwiek decyzji, były to spotkania wykonawczo-techniczne. Od lutego 1985 r. brał też udział w tych spotkaniach Andrzej Kołodziej. Uważam, że de facto nie było odrębnych spotkań Komitetu Wykonawczego, poza spotkaniami miast. Gdyby było inaczej, to przedstawiciele miast musieliby przyjeżdżać częściej. Po spotkaniach Kołodziej i Kubasiewicz rozjeżdżali się i chyba nie przyjeżdżali osobno. Gdyby Komitet Wykonawczy wcześniej podjął jakieś decyzje, to na spotkaniach miast upierano by się przy tych decyzjach. Najprawdopodobniej było jednak tak, że były równoległe dwa lub trzy ciała decyzyjne, każde w trochę innej dziedzinie, które spajał i koordynowali Morawiecki, Zarach, Myc, Myślecki. SW nie miała jednoznacznie określonej struktury kierowniczej, była duża doza autonomii.

Po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki dostaliśmy tekst oświadczenia od Kornela Morawieckiego, że jest to morderstwo. W tym czasie RWE i „S” nie mówiła o tym wprost. My zrobiliśmy ogromną akcję ulotkową przed pogrzebem ks. Jerzego Popiełuszki, wzywaliśmy do manifestacji.

W październiku 1984 r. wydaliśmy pierwszy numer dwumiesięcznika „Czas”, druk odbywał się na sicie, kosztował on 100 zł. Był to dwumiesięcznik redagowany przez Włodzimierza Filipka, zamieszczaliśmy tam teksty o myśli politycznej, bardziej otwarte. Było to pismo Agencji Informacyjnej SW, ale nie bezpośrednio SW. Filipek był człowiekiem związanym ze środowiskiem KOR-owskim, był raczej radykalny. Do 1986 r. pismo to wychodziło co 3-4 miesiące, częstotliwość spadała, ale zwiększała się objętość.

Wiosną 1985 r. przeprowadzono wywiad z Markiem Edelmanem – dominowała w nim tematyka żydowska i II wojny światowej.

Pierwsza połowa 1985 r. to szczyt działalności i popularności SW OP: trzy niezależne drukarnie, ok. 40 osób zaprzysiężonych, osoby zaprzysiężone częściowo na etatach, drukowanie książki i fragmentów p. Zaremby „Rok 1920”.

Od aresztowań w czerwcu 1985 r., Jabłoński zaczął się ukrywać. W drugiej połowie 1985 r. nastąpił spadek działalności SW. Doszło do kilku aresztowań członków SW OP, Jabłońskiemu było coraz trudniej się ukrywać. Od jesieni tego roku zaczął maleć nakład naszego pisma, z 7 tys. egzemplarzy do 2-3 tys. Pismo nasze stało się miesięcznikiem. W 1986 r. „SW OP” zaczęto drukować we Wrocławiu, w Warszawie wydanie usługowe Pawła Miklasza. Niestety brał za to pieniądze.

Dwa lub trzy razy otrzymaliśmy pomoc finansową z Wrocławia, ale była to pomoc tylko okazjonalna, raczej egzekwowali oni pieniądze za kalendarze.

W listopadzie 1985 r. został aresztowany Szymon Łukasiewicz i siedział on do kwietnia 1986 r., ja do września 1986 r.

Na przełomie 1985/86 r. do naszej organizacji przystąpiło wiele nowych osób, które nie do końca identyfikowały się z SW, a były zdania, że warto, aby SW trwało nadal (Włodzimierz Filipek, Jerzy Fiećko).

W 1986 r. Wrocław zerwał z nami kontakt, gdyż uważano tam, że nasze środowisko jest mocno infiltrowane przez SB.

Jesienią 1984 r. wszedł w nasze struktury agent SB. Został on zaprzysiężony, miał swoją grupę 2-3 ludzi, która drukowała i siatkę kolportażową. Marek K. zaszedł dość wysoko. Odkryliśmy go dopiero w czerwcu 1987 r. dzięki podsłuchowi (Jabłoński nie wpadł z kalendarzami, które miał w samochodzie, nasłuch UB-cki go śledził. Jabłoński kalendarze otrzymał od Marka, więc gdyby UB aresztowała Jabłońskiego, to podejrzenie padło by na Marka).

Przez Marka K. było kilka wpadek w SW OP. Znał on wszystkich kolporterów, którym dostarczał prasę, znał mnie i Jabłońskiego, choć nie wiedział, jakie funkcje pełnimy. Z czasem jednak domyślał się, że są to funkcje coraz ważniejsze, sporo wiedział na temat struktury organizacyjnej. W 1986 r. Marek miał jedyną działającą drukarnię, przez pewien okres czasu, gdyby UB-cy wiedzieli, że jest to jedyna naszą drukarnia, to na pewno by uderzyli w ciągu tych 3-4 miesięcy. Wcześniej było kilka takich rzeczy, które powinny nas uczulić na Marka K. (lekko się dopytywał). Ja byłem dla niego tylko łącznikiem. Zadawał on dużo pytań, ale wszyscy je zadawali. Był nerwowy, słabszy psychicznie ale inteligentny, popełniał zbyt małe błędy aby podejrzenie mogło od razu paść na niego.

SB przeceniała organizacyjnie SW i później było to dla nas duże ułatwienie.

Marek K. znał miejsca, w których aresztowane zostały osoby z SW OP, czasem miał, na przykład, coś przekazać, a tu nagle człowieka aresztują, choć zawsze jego wiedza o aresztowaniach były zawoalowane. Dopiero retrospektywnie okazało się, że to człowiek UB. Numery naszego pisma drukowane przez Marka K. dochodziły do kolportażu. Kontaktowaliśmy się z nim przez filtry. Prócz niego najprawdopodobniej w naszej organizacji nie było więcej UB-ków.

Rzeczą charakterystyczną dla SW OP było tworzenie konspiracji w konspiracji i mitologizacja.

Po amnestii w 1986 r. większość ludzi wycofała się. Po wyjściu z więzienia zastałem w organizacji duże rozprzężenie. Wiele osób uważało, że jesteśmy dobrze rozpracowani jako SW, i zadawali pytanie, czy warto w takim razie coś robić. Starzy działacze SW OP nie chcieli, abym zaczynał coś robić. Zacząłem więc sam drukować, wmawiając, że robię to z innymi i po upływie pół roku wszystko odżyło.

Po moim aresztowaniu w czerwcu 1985 r. do Wrocławia jeździł Jabłoński. Z czasem po moim aresztowaniu zaczęto ujawniać nazwiska działaczy SW OP.

Kontakty zagraniczne zaczęli organizować Grupińscy, wcześniej nie było takich kontaktów.

Mieliśmy radykalniejsze pomysły, ale na pomysłach się kończyło, teoretycznie nie wykluczano nawet użycia broni.

Oprócz „SW” drukowaliśmy i kolportowaliśmy też prasę zakładową, prasę związkową, okazjonalnie drukowaliśmy też te pisma.

Przewagą „SW OP” było to, że pismo nasze ukazywało się z dużą regularnością. „Obserwator Wielkopolski” stał się tylko nieregularnym pismem NSZZ „S”, mimo to był na wyższym poziomie niż „SW”.

Sprawy programowe były dla mnie drugo-, trzeciorzędne. Odbyło się parę dyskusji na ten temat, ale przeważały organizacja i sprawy techniczne. Od jesieni 1986 r. próbowaliśmy nawiązać kontakt z SW Oddział Toruń, coś dla nich drukowaliśmy.

Dowiedzieliśmy się, że w Pile działa bardzo prężna grupa SW i w grudniu 1985/86 r. nawiązaliśmy z nimi kontakt. Łukasiewicz pojechał z Mycem i Oziewiczem z Wrocławia na spotkanie ludzi z SW w Pile. Okazało się jednak, że cały oddział SW w Pile jest zorganizowany przez UB. Ja byłem tam w styczniu 1985 r., zawiozłem im 500 egzemplarzy naszego pisma, a oni chcieli 5000.

Po wyjściu z więzienia w 1986 r. nie ukrywałem się już. Chodziłem na towarzyskie spotkania poznańskiej opozycji. Tam też spotkałem Pałubickiego. W 1988 r. zaproponował mi on, abym zrezygnował z działalności w SW.

Od 1987 r. roku wydawałem pisma zakładowe np. „SW ZNTK”, „SW HCP” – cegielnia i inne.

Moje nazwisko stało się głośne raczej przez fakty aresztowań, więzienia i wielokrotnych ucieczek niż przez fakt mojej działalności. Organizacyjnie i w sensie ilości wydawnictw robiłem więcej niż struktury „S” w Wielkopolsce, ale moje nazwisko nie było jawne, tak jak np. Pałubickiego i innych, więc później nie mogłem wystartować w wyborach.

„Czas kultury” wydawali od 1986 r. Grupińscy. Czasami kolportowaliśmy „Tygodnik Mazowsze”.

Legenda SW działała siłą rozpędu. Dość regularnie zajmowaliśmy się nasłuchem, spisywaniem numerów rejestracyjnych samochodów UB-ckich (ponad 200 samochodów). Nasłuchy rozpoczęliśmy w 1986 r.

W 1984 r. mieliśmy możliwość wprowadzenia kogoś z naszych ludzi do SB. Zrezygnowano z tego, uważając to za zbyt niebezpieczne. Osobę tę próbowano zwerbować. Mieliśmy też elementy wywiadu.